Jak dużo jest w stanie zrobić Tymon, żeby jego marzenie się spełniło?

 

 

Dawid aż się spocił, mówiąc o tym, że są tam cztery pełnowymiarowe baseny.

Jeden z głębią do skoków, a jeden ze sztucznymi falami wysokości półtora metra. Tymon niemal poczuł zapach basenu i wodę przepływającą mu między palcami. Mógł nie jeść, nie spać, byleby tylko pływać.

Od tygodnia musiał słuchać o wyjeździe Dawida i od tygodnia aż go żołądek bolał, gdy o tym myślał. Oddałby wszystko, żeby z Dawidem pojechać. Tylko że on z rodzicami jechał w Tatry. O obozie pływackim Tymon mógł sobie pomarzyć. Żal mu było siebie samego, że on tych czterech basenów nawet z daleka nie zobaczy. A gdyby tak pogadać z mamą? Może udałoby się ją przekonać…

– Ty, słuchasz mnie? – szturchnął go Dawid.

– Wiesz, spróbuję też pojechać – powiedział pewnie Tymon.

– Genialnie! Będziemy razem w pokoju! Tylko decyduj się, stary, bo zgłoszenia są tylko do końca tygodnia. Adrian, słyszałeś? Tymon jedzie z nami…

Adrian podał Tymonowi rękę i Tymon mocno ją uścisnął, jakby sprawa była już załatwiona.

Należało wszystko dobrze rozegrać…

Po pierwsze, przy tej rozmowie nie mogło być mamy. Raz jeden Tymon zapomniał wyprowadzić Lanceta i mama ciągle mu wypominała, że jest nieodpowiedzialny. Trzeba pogadać tylko z tatą. Przekonać go, a potem niech się tata martwi, jak przekonać mamę.

Tata wrócił do domu. Tymon nabrał powietrza, żeby od razu zacząć rozmowę, ale po twarzy taty zorientował się, że to nie jest najlepszy moment.

– Pani Wróblewska mi powiedziała, że nie sprzątasz po Lancecie. To prawda? Chciałeś psa, błagałeś o niego, więc po nim sprzątaj, synu.

Tymon popatrzył na Lanceta. Owszem, chciał psa. Ale skąd mógł wiedzieć, że trzeba będzie robić coś tak obrzydliwego? I to trzy razy dziennie… Wredna ta Wróblewska. Teraz przez nią musiał odczekać dobre dwie godziny, zanim z tatą dało się normalnie rozmawiać.

Rano mama cztery razy do niego wchodziła, zanim wreszcie obrażony zwlókł się z łóżka…

Gdy wszedł do kuchni, mama stała przy ekspresie do kawy, a tata machał niebieską kartką formatu A4.

– Hej, Tym! Siadaj i jedz. Sprawa wygląda tak: Zgadzamy się na wyjazd, ale po naradzie mamy kilka warunków.

Tymon sięgnął po niebieską kartkę.

Ja, Tymon Urbański, zobowiązuje się do:

Na dole strony było miejsce na jego podpis. Tymon z trudem przełknął ślinę.

– Co to ma być? – chłopak popatrzył na tatę z rozczarowaniem. – I ja mam to robić? Niby kiedy? Nie mam czasu.

– Chcę zobaczyć, że ci naprawdę zależy.

– Nie będę sprzątał po Lancecie i w łazience też nie. Może jeszcze mam myć kibel, co?

– Dobry pomysł – powiedziała mama.

Najgłośniej jak umiał, Tymon odsunął krzesło i wstał od stołu. Niech rodzice widzą, do jakiego stanu doprowadzili jego nerwy.

 

Jeszcze przed lekcjami powiedział Dawidowi, że rodzie mu nie pozwolili…

– Straszni ludzie – powiedział Dawid. – To może spróbuj jeszcze raz. Ja jak chcę coś z moimi załatwić, to…

Nie dokończył, bo Tymon mu przerwał.

– Nie pogadasz z nimi. Nie, nie i nie. W ogóle z nimi nie było rozmowy. Nie pojedziesz i spadaj na drzewo. Jedziesz z nami jak co roku. Dobra, mam dość tego tematu. Pojadę z nimi w te Tatry, ale tak popsuję im wyjazd, że tego pożałują. Dlaczego inni ludzie mają normalnych rodziców? Gdzie sprawiedliwość?

– Dobra, panowie. Idę po Zuzkę.

– Co? Przecież nie znosisz jej odbierać? Mieliśmy grać.

– Nie mogę. Muszę odebrać Zuzkę, dać jej obiad, odkurzyć, umyć kibel i wannę.

– Jak to? – zaśmiał się Tymon.

– A co? Myślałeś, że za darmo mi pozwolili jechać? Muszę codziennie odkurzać, odbierać Zuzkę. Wczoraj tata mi pokazywał, jak się myje okna. Co się tak gapisz? Do jutra, bo Zuzka kończy za sześć minut.

Tymon stał jak wryty. Przez głowę mu przemknęło, że popełnił błąd. Ale czy da się go jeszcze naprawić?

 

 

EWA NOWAK